Jestem mamą dwóch wspaniałych chłopców. Po ślubie, dopiero po czterech ciężkich latach, urodził się Krzyś. Wyczekany, cudowny i taki jest do dziś.
Kiedy urodził się drugi syn, Szymon, nikt się nie spodziewał, że nasze życie zmieni się na zawsze. Szymon urodził się z ciężką wadą serca, o której nikt nic nie wiedział. Jeszcze w Wadowicach został ochrzczony z wody i przewieziony do szpitala do Krakowa, gdzie zaczęła się jego walka o życie.
Nasze życie zmieniło się całkowicie. Szpital stał się naszym domem, a rodzice innych chorych dzieci najlepszymi przyjaciółmi. Wszystko nabrało innego znaczenia. Przez prawie 9 miesięcy dzień w dzień jeździłam do szpitala, aby zobaczyć synka. Nie opuściłam ani jednego dnia. Zawsze najpierw szłam do szpitalnej Kaplicy Matki Bożej Nieustającej Pomocy, a potem na intensywną terapię. Modlitwa przed spotkaniem z Szymonem i lekarzami dodawała mi sił, bo było bardzo źle. Nigdy, naprawdę nigdy, nie zadałam sobie pytania: „Dlaczego? Dlaczego Szymon, dlaczego ja, dlaczego my?”
Przez te 9 miesięcy tylko raz miałam moment, kiedy prosiłam Pana Boga, aby go zabrał, aby już tak nie cierpiał. To było po drugiej operacji. Przyszedł wtedy profesor i powiedział, że to mogą być ostatnie chwile życia Szymona. Nie tak chcieliśmy przeżyć ten dzień, ale Bóg na szczęście miał jeszcze inne plany.
I kiedy 31 października pojechałam razem z mamą do Częstochowy na całonocne czuwanie, prosząc Maryję o uzdrowienie Szymona, stał się cud. Na drugi dzień Szymon został odłączony od respiratora i pomalutku jego stan zaczął się poprawiać. 7 listopada po raz pierwszy mogłam mimo miliona kabelków wziąć go na ręce i przytulić. Wiedziałam, że teraz będzie już tylko lepiej.
Lekarze o Szymonie mówią: „Ty nasz cudzie!” Bo tak jest! Szymon jest cudem i my również o tym wiemy. Z punktu medycznego powinien być dzieckiem leżącym, a chodzi, biega, uśmiecha się i zaczyna mówić. Dopiero na kolejnej wizycie dowiedzieliśmy się, że lekarze dawali Szymonowi tylko 1% szans na przeżycie. Wszyscy mówili, że nie jest on wyleczony, lecz uratowany przez miłość rodziców i najbliższych. I choć ciągle dochodzą inne problemy z jego zdrowiem wiem, że jego siła do życia jest ogromna.
Czasami zaskakują mnie ludzie, którzy mi współczują, albo zadają pytania, skąd ja biorę na wszystko siły i jeszcze się uśmiecham. Ale patrząc na Szymona nie można się nie uśmiechać. To on uczy nas kochać i cieszyć się z małych rzeczy. To on uczy nas pokory i cierpliwości. To dzięki niemu nasze życie, choć czasem pełne smutku i cierpienia, jest najpiękniejszym darem, jaki mogliśmy otrzymać.
Mamy to szczęście, że posiadamy ogromne wsparcie rodziny i przyjaciół. Codziennie dziękuję Bogu, że stawia nam na drodze ludzi, na których możemy liczyć, kiedy brakuje sił, pieniędzy, czy po prostu bycia blisko. Nasze życie toczy się głównie wokół Szymona. Rehabilitacja i ciągłe wizyty u specjalistów pochłaniają wiele czasu, ale nieustannie jesteśmy razem! Nie mamy żadnych planów na przyszłość, bo choroba Szymona może nas zaskoczyć w każdym momencie. Cieszymy się każdym dniem spędzonym wspólnie, każdym jego postępem, nowym słowem, uśmiechem. Boję się przyszłości, tego co nas czeka, ale ufam, że Pan jest z nami.
Aneta
Odkąd urodził się Szymon, swoje dzieciństwo spędzałem na schodach szpitalnych, bawiąc się różnymi zabawkami. Czekając, by pierwszy raz zobaczyć swojego brata. Nie pamiętam, ile lat miałem, gdy po pierwszy raz się z nim spotkałem. Wiem jednak, że to był dla mnie moment przełomowy do tego stopnia, który zmienił całkowicie mój charakter.
Nie byłem taki, jak wszystkie inne dzieci. Miałem zupełnie inne marzenia i cele w życiu. Pamiętam, że zawsze na swoje urodziny zamiast drogich zabawek, czy pieniędzy chciałem, aby Szymon był zdrowy. To bardzo mnie od innych wyróżniało. Ja miałem zupełnie inne wartości, które także dziś staram się pielęgnować. Kreują mnie one i wyróżniają na tle innych.
Nigdy bym nie pomyślał, że Szymon może tyle we mnie zmienić. Tak naprawdę gdyby nie on, mógłbym być zupełnie innym człowiekiem.
Krzysiek, brat Szymona